Z ogromnym żalem i łzą w oku przyjąłem wiadomość o śmierci Profesora Pendereckiego. Maestro był postacią wybitną, niepowtarzalną i na pewno ponadczasową. Ponadczasową nie tylko ze względu na swoją muzykę, która z pewnością przetrwa przez kolejne wieki, ale ze względu na to, jakim był człowiekiem. Mimo swej pozycji i dorobku traktował każdego na równi, a na pewno doskonale czuł się w towarzystwie osób młodych.
Profesora miałem zaszczyt poznać w roku 2003, kiedy zacząłem pracę jako koncertmistrz w orkiestrze Sinfonia Varsovia, której był Dyrektorem artystycznym. Od tamtej pory dane mi było współpracować z Maestro nie tylko przy Jego utworach orkiestrowych, ale także wykonując Jego dzieła solowe i nie tylko, pod batutą samego Mistrza. Jego muzyka sprawiła, że stałem się prawdziwym wielbicielem jego dzieł. Twórczość Profesora wpłynęła na mnie wielorako: tematem mojej pracy doktorskiej był kilkukrotnie wspólnie wykonywany Jego wspaniały II Koncert skrzypcowy, na nagraniu do przewodu habilitacyjnego znalazło się premierowe studyjne nagranie Chaconne w wersji na skrzypce i altówkę z Katarzyną Budnik, przygotowywane pod okiem Mistrza. Z kolei w 2017 roku dokonaliśmy wspólnie z Marcelem Markowskim premierowego nagrania studyjnego wersji na skrzypce i wiolonczelę Concerto doppio – także pod okiem Maestro. Zawsze, kiedy jest to możliwe, staram się, aby któreś z Jego dzieł znalazło się w programie granego przeze mnie koncertu. Jego muzyka była i jest dla mnie wyjątkowa, nastrojowa, po prostu – niepowtarzalna.
Był postacią, której nie można było nie dać się porwać. Wywoływał uśmiech nie tylko swoim humorem, ale także już swoją obecnością. Zawsze był sobą, otwarty na drugiego człowieka, gotowy na rozmowę z każdym i na każdy temat. Nie zapomnę, jak siedzieliśmy razem na lotnisku w Sankt Petersburgu w listopadzie 2015 roku. Zapytany przez mnie, jaka będzie Jego następna podróż, odparł, że ma w planie wyjazd, by odebrać w jakimś miejscu kolejny tytuł doctor honoris causa. Po czym na chwilę zawiesił głos… i dodał: „Ja to bym wolał w domu siedzieć i bałwana lepić”.
Taki właśnie był – Wielka postać, a także normalny i dowcipny – zwykły człowiek.
I takim Go zapamiętam…
Jakub Haufa
Mój pierwszy bezpośredni kontakt z muzyką Krzysztofa Pendereckiego miał miejsce na początku studiów w krakowskiej Akademii na festiwalu, który odbywał się z okazji 65. urodzin Mistrza w Filharmonii w Krakowie. Na jednym z koncertów miałem okazję usłyszeć utwór, który na długo utkwił w mojej pamięci i stał się jedną z ulubionych pozycji XX-wiecznego repertuaru. Był to Koncert fletowy pod dyrekcją samego Kompozytora z Jean-Claudem Gérardem (moim późniejszym profesorem) w roli solisty.
Niesamowitym zbiegiem okoliczności, również moim pierwszym doświadczeniem w profesjonalnej orkiestrze, była opera Krzysztofa Pendereckiego Czarna Maska i doangaż w Operze Krakowskiej, gdzie jako student miałem okazję wykonywać partię fletu piccolo. Pamiętam swoje zwątpienie i dezorientację na pierwszej próbie, podczas której nie udało mi się chyba zagrać ani jednej nuty we właściwym momencie, a takty przelatywały przed oczami jak szalone. Uniesione z dezaprobatą brwi dyrygenta i życzliwe podpowiedzi starszych kolegów, flecistów: „To tu, to już teraz, graj…”.
Zawsze będę pamiętał również dzień, kiedy w Sinfonii Varsovii próbowaliśmy z Profesorem Jego Koncert fletowy, który mieliśmy wykonać ze znakomitym Łukaszem Długoszem. Próba odbywała się jeszcze w Technikum Kolejowym na Szczęśliwickiej, solista miał przyjechać następnego dnia, a Maestro Penderecki postanowił przegrać orkiestrową partię, żeby „odświeżyć” niegrany od dłuższego czasu utwór. Jako świeżo upieczony I flecista, niewiele myśląc, zaoferowałem się, że „podegram” partię solową, którą wykonywałem kilka miesięcy wcześniej i miałem jeszcze „w palcach”. Przegraliśmy wtedy spory fragment (Mistrz nigdy nie lubił długich prób), a podczas przerwy Profesor poklepał mnie po ramieniu i stwierdził: „No, bardzo dobrze. Musimy to kiedyś razem zagrać”. Niestety, planowany wiele lat później koncert w Lusławicach nigdy nie doszedł do skutku. Tym niemniej była to jedna z najcenniejszych pochwał, jaką miałem okazję otrzymać w swojej zawodowej karierze.
Ostatnie dni to bardzo trudny okres dla nas, muzyków Sinfonii Varsovii. Wszyscy zapamiętamy Profesora Krzysztofa Pendereckiego, jak z dobrotliwym uśmiechem przekomarzał się z Arturem Paciorkiewiczem i innymi zasłużonymi kolegami Orkiestry: „Zobaczycie, jak będziecie w moim wieku”. Powtarzał to podczas kolejnych wspólnych projektów i jubileuszy, sam wydając się jednak swoim niemal niezmiennym wyglądem, humorem i energią przeczyć upływowi czasu. Dlatego wiadomość o śmierci Maestro, pomimo pojawiających się od kilku miesięcy informacji o pogarszającym się stanie Jego zdrowia, była dla nas zupełnie niespodziewanym ciosem. Wspólne koncerty, nagrania i tournée, coroczne wizyty w Europejskim Centrum Muzyki w Lusławicach, prawdziwej dumie Maestro Pendereckiego, były zawsze czymś wyjątkowym, ale jednocześnie tak naturalnym… dlatego tak trudno pogodzić się z faktem, że to już koniec. Drogi Profesorze, tych wspólnych spotkań będzie nam bardzo, bardzo brakowało…
Andrzej Krzyżanowski
Pan Profesor, Maestro (a nie Pan Dyrektor), bo tak się do Krzysztofa Pendereckiego zwracałem, pozostanie jedną z trzech – obok Jerzego Maksymiuka i Yehudi Menuhina – podziwianych przeze mnie postaci związanych z naszą orkiestrą.
I nie o utwory, które napisał mi chodzi. Pod tym względem Jego genialny talent nie podlega dyskusji. Zapamiętam Maestro jako wspaniałego człowieka, bezpośredniego w kontaktach, dowcipnego. Lubił rozmowy i towarzystwo muzyków. Podczas wielu wspólnych tras koncertowych podkreślał, że woli, jeśli to możliwe, podróżować razem z zespołem. Cierpliwie znosił wszelkie niewygody, nie narzekał. Odnosiło się wrażenie, że ma w sobie wielką mądrość życiową.
Myślę, że wraz z odejściem Pana Profesora zamknął się pewien rozdział w artystycznej księdze Sinfonii Varsovii. Za każdym razem, kiedy będziemy wykonywać dzieła Krzysztofa Pendereckiego, będę miał w pamięci Jego postać za pulpitem dyrygenckim.
Grzegorz Kozłowski
Kiedy wspominam prof. Krzysztofa Pendereckiego pierwsze, co przychodzi mi na myśl, to wyjątkowość każdego ze spotkań. Każda próba, każdy koncert, każda chwila była absolutnie niepowtarzalna, wyjątkowa. Możliwość interakcji z Profesorem dawała mi mnóstwo radości i motywacji do dalszej, jeszcze bardziej wytężonej pracy. Podczas prób w orkiestrze zawsze można było wyczuć niesłychaną koncentrację u każdego z muzyków, a także chęć dania z siebie wszystkiego, aby sprostać często niełatwym wymaganiom Maestro.
Szczególnie utkwiła mi w pamięci chwila, która miała miejsce nie tak dawno temu, w styczniu 2019 roku, podczas nagrania debiutanckiej płyty naszego kwintetu Sinfonia Varsovia String Quintet. Wówczas niespodziewanie do Studia Koncertowego im. Witolda Lutosławskiego, tak po prostu, wszedł sam prof. Krzysztof Penderecki. Wszyscy byliśmy w absolutnym szoku. Co prawda, mieliśmy tego dnia w planach nagranie kwintetu smyczkowego Profesora, ale nikt nie spodziewał się, że Maestro zaszczyci nas swoją obecnością. Kończyliśmy akurat nagranie ostatniej, piątej części VIII Kwartetu smyczkowego Dymitra Szostakowicza. Po wybrzmieniu ostatniego dźwięku, Profesor podzielił się z nami swoją osobistą historią związaną z Szostakowiczem oraz informacją, że jako jeden z pierwszych miał możliwość wysłuchania tego dzieła.
Po krótkiej przerwie usiedliśmy do nagrania jego Quintetto per archi. Było to nasze drugie wykonanie tego utworu przed Profesorem. Kilka miesięcy wcześniej, podczas pierwszego wykonania, Maestro nie do końca był zadowolony z naszej interpretacji i chętnie dzielił się z nami swoimi wskazówkami dotyczącymi wykonawstwa. Mając w pamięci tamto spotkanie, każdy z nas starał się wspiąć na wyżyny swoich umiejętności. Po kilkudziesięciu minutach Maestro wyraźnie zamyślony powiedział: „Kiedy pisałem ten utwór, to właśnie tak chciałem, żeby był wykonany”. Usłyszenie tych słów z ust prof. Krzysztofa Pendereckiego to bez wątpienia chwila, której nie zapomnę do końca życia.
Kamil Staniczek
Muzyka śp. Maestro Krzysztofa Pendereckiego jest pełna pasji i emocji, pozwala wykonawcy na osobistą wypowiedź. Współpracę z Profesorem na zawsze zapamiętam jako bardzo inspirującą, bowiem grając pod jego batutą, zawsze starałam się dać z siebie wszystko. Zapamiętam Go jako człowieka bardzo miłego, skromnego oraz bardzo zaangażowanego w to, co robił. Odejście Maestro Krzysztofa Pendereckiego to nie tylko wielka strata dla całego świata muzycznego, ale również dla nas – muzyków, którzy mogli z Profesorem współpracować i odtwarzać wspaniałe dzieła pod Jego czujnym okiem…
Katarzyna Budnik
Moje wspomnienia z Profesorem Krzysztofem Pendereckim są bardzo osobiste i miały ogromny wpływ na moje życie artystyczne. Kilka lat temu dostałem telefon od Dyrektora Sinfonii Varsovii Janusza Marynowskiego z propozycją zagrania koncertu z okazji otwarcia Muzeum POLIN, za pulpitem dyrygenckim miał wówczas stanąć Maestro Penderecki. Do niedawna zwykły student, dla którego już ogromnym sukcesem było pozytywne zdanie egzaminu do najlepszej polskiej orkiestry, Sinfonii Varsovii, dostaje kolejną szansę i wielki przywilej – występ pod batutą Krzysztofa Pendereckiego. Po tym koncercie moje spotkania z Profesorem Pendereckim były coraz częstsze, za każdym razem pełne wzajemnego szacunku, zaangażowania i dowcipu. Zapamiętam Profesora właśnie takiego: pełnego energii i dobrego humoru.
Przypomina mi się sytuacja, kiedy wraz z Jakubem Haufą umówiliśmy się z Profesorem na spotkanie przed koncertem inaugurującym sezon artystyczny w Lusławicach. Chcieliśmy zagrać Chaconnę w wersji na skrzypce i wiolonczelę oraz upewnić się, czy będziemy mogli ją wykonać jako ewentualny bis. Profesor komentując pewne frazy, w pewnym momencie przerwał i powiedział: „Przepraszam was bardzo! Cały czas mówię do was na ty. A może w takim razie… Mówcie mi Krzysztof!”. Wszyscy wybuchnęliśmy śmiechem.
Kolejną niezwykłą sytuacją były nagrania Sinfonia Varsovia String Quintet, które odbywały się w zeszłym roku na początku stycznia w S1. Profesor niespodziewanie pojawił się w studio i siedział przez kilka godzin, po prostu słuchając. Kiedy nagranie jego utworu dobiegło końca, powiedział: „Gdybym grał, to właśnie tak bym zagrał”.
To był dla mnie wielki zaszczyt zagrać z Maestro cztery koncerty jako solista, nagrać dwie płyty z jego utworami oraz niezliczoną ilość koncertów jako muzyk Sinfonii Varsovii. Był to dla mnie czas za każdym razem niezwykły, dający niezwykłe doświadczenia i pewność, że nie zapomnę ich do końca życia. Jestem wdzięczny Maestro Pendereckiemu za tę szansę i możliwość dzielenia sceny. Jest dla mnie postacią największego formatu i osobowością, która z pewnością zostanie w naszych sercach na zawsze.
Marcel Markowski
Osoba pana profesora Krzysztofa Pendereckiego była obecna od początku mojej drogi artystycznego rozwoju – począwszy od pierwszego projektu, w roli muzyka doangażowanego do orkiestry Sinfonia Varsovia, kiedy byłem jeszcze na studiach, poprzez członka grupy kontrabasów, później jej lidera, aż do kameralisty w Sinfonia Varsovia String Quintet. Z biegiem czasu poznawałem coraz lepiej jego muzykę, odkrywając jej znaczenie i piękno.
Maestro Krzysztof Penderecki potrafił nie tylko tworzyć wielką sztukę, ale też budować relacje z muzykami orkiestry. Uwagi tak, jak: „brzmicie jak przesuwana szafa” czy „nie szukajcie muzyki tam, gdzie jej nie ma”, nie tylko rozładowywały atmosferę, ale też zbliżały nas do doskonałości wykonawczej. Zawsze tworzyliśmy wspólne dzieło.
Gdy w zeszłym roku przyjął zaproszenie do uczestnictwa w nagraniach swojego utworu, poświęcił nam wiele godzin, słuchając naszej interpretacji i udzielając uwag. Zdecydował się ją zaakceptować, mimo że odbiegała od jego wizji. Zawsze zaangażowany, otwarty i oddany sztuce.
Jego odejście jest stratą nie tylko dla polskiej muzyki klasycznej, ale dla każdego z nas. Pożegnaliśmy wielkiego artystę i wspaniałego człowieka.
Michał Sobuś
Dziesięć lat temu byłam młodziutką, ambitną, nową flecistką w orkiestrze. Zbliżał się koncert z VIII Symfonią Maestro Krzysztofa Pendereckiego pod batutą samego kompozytora. W orkiestrze wyczułam delikatne ożywienie, lekkie napięcie i już wiedziałam, że ten projekt otacza aura współpracy z dyrygentem charyzmatycznym, mocno wpływającym na nastrój, zaangażowanie i muzyczną ekspresję każdego muzyka.
Rozpoczęły się próby z asystentem Profesora, panem Maciejem Tworkiem. Moje pierwsze zetknięcie z siłą, potęgą i pięknem dźwięków. Pan Tworek świetnie zna partytury Mistrza, uwrażliwiał nas na niuanse, dobrze wiedział, które momenty partii instrumentalnej wydobyć ponad tutti.
Wreszcie przyszedł dzień spotkania orkiestry z Maestro. Serdeczny, uśmiechnięty witał się z nami bardzo ciepło, poznawał starszych członków orkiestry. Charakterystyczne było to, że dawał nam odczuć, że cieszy się ze wspólnego projektu i pewność, że wspólnie stworzymy spektakularny koncert.
Pamiętam, że na pierwszym koncercie miałam małą solówkę na flecie altowym. Koledzy dali mi radę, żebym grała pewnie i donośnie, żebym nie musiała się przesiadać na ten moment do pierwszej linii muzyków. Miałam tremę mobilizującą, która wystarczyła, by dać maksimum energii i ekspresji. Ten koncert był mocnym i niezapomnianym przeżyciem. Nadeszły kolejne koncerty w pięknych salach koncertowych w Polsce, a także w Chinach, Rosji i Niemczech. Obecność Profesora powodowała, że muzycy bardzo się starali wydobyć całą moc z zapisanych nut. Również widownia wyjątkowo odbierała żywą muzykę Mistrza. Podczas koncertów z muzyką Profesora czułam, że biorę udział w wybitnym wydarzeniu, który wyzwala we mnie podniosły nastrój, powagę, misterium, poczucie dotknięcia piękna, siły, delikatności, smutku i nadziei. Echo dźwięków słyszałam w sercu nawet kilka dni po koncercie.
Zachowam wspomnienia o Maestro na całe życie. Zapamiętam go jako Wielkiego Kompozytora, Maestro, otoczonego niesamowitą żoną, panią Elżbietą Penderecką, autorytet, poważnego dyrygenta, a jednak czasem zaskakująco szczerego, zdystansowanego i z przymrużeniem oka.
Anna Jasińska
Właściwie od początku mojej pracy w Sinfonii Varsovii miałem ścisły kontakt z Krzysztofem Pendereckim przy okazji wspólnych koncertów, a tych w latach 90. było naprawdę sporo. Krzysztof Penderecki był wtedy w rozkwicie swojej kariery dyrygenckiej, chociaż wielokrotnie podkreślał, że nie jest dyrygentem, a jedynie „dyrygującym kompozytorem”. My, muzycy zawsze byliśmy przekonani, że nikt tak nie dyrygował wykonaniem swoich kompozycji jak On. Różni światowi dyrygenci mieli z nami próby do repertuaru Pana Krzysztofa, ale zawsze różnica wskazywała jednoznacznie na zwycięstwo Pendereckiego w tej materii. Jako perkusista sporo spotykałem się z Profesorem, spotkania te dotyczyły użycia odpowiednich instrumentów, szczególnie w utworach świeżych, dopiero napisanych. Będąc studentem, miałem okazję grać w latach 80. z Orkiestrą Filharmonii Narodowej Polskie Requiem. Pamiętam, jak Penderecki przychodził do naszej sekcji, a szczególnie do Jerzego Woźniaka (ówczesnego kotlisty), i pytał, zapisując w notesie: jak lepiej użyć i połączyć brzmieniowo instrumenty perkusyjne. Pamiętam, że zrobiło to na mnie duże wrażenie.
Nigdy nie zapomnę spotkania (mam zresztą film), które na prośbę Maestro Pendereckiego zorganizowałem z Bernardem Kolbergiem w fabryce perkusyjnej Kolberg Percussion Instruments w Stuttgarcie, przy okazji koncertu w tym mieście. Można powiedzieć, że byłem świadkiem historycznej chwili tworzenia nowego instrumentu – tubafonu, który miał być zaraz po raz pierwszy wykorzystany w Siedmiu Bramach Jerozolimy. Te wspomnienia pozostaną ze mną do końca życia.
Oczywiście Profesor Penderecki miał również bardzo ludzkie oblicze, mówiąc np.: „proszę nic tam nie zmieniać, kompozytor wciąż żyje i tak chce” lub zwracając się do mnie, kiedy ze względu na brak miejsca, byłem nieco odwrócony do Niego tyłem: „niech Pan nie zapieprza stylem plecowym!” (to weszło do kanonu dowcipów orkiestry). Często do perkusistów mówił: „niech pan nie wali w ten bęben, jak w kaczy kuper”. Perkusja zresztą zawsze była oczkiem w głowie kompozytora, a na jego uwagi „Perkusja!!! Panie, co to za tam-tam jakiś nowy tak dziwnie brzmi?”, odpowiadałem: „Panie Dyrektorze, ten sam od 15 lat”.
Podczas jednej z prób z kompozytorem, który czasem specjalnie przyjeżdżał na próby z Krakowa, i który był zajętą osobą, często miał mało czasu, kiedyś nieopatrznie powiedział, że jest już późno i spieszy się na pociąg. Od tego momentu zawsze, kiedy pytał nas w trakcie próby o godzinę, odpowiadaliśmy chórem: „ już nie ma czasu, bo jest późno”, a On zawsze kwitował to uśmiechem i mówił: „już kończymy”. Nigdy nie lubił zbyt wielu prób i zawsze ufał nam pod względem artystycznym. Nawet wtedy, kiedy graliśmy Siedem Bram Jerozolimy po jednej próbie. Największy jednak komplement usłyszeliśmy kiedyś po jednym z koncertów w Belgii, na którym wykonywaliśmy Symfonię Bożonarodzeniową, którą zresztą graliśmy wielokrotnie na całym świecie. Mistrz Penderecki zwrócił się wtedy po koncercie do liderów kwintetu: „gracie tę symfonię najlepiej ze wszystkich”.
Wspomnienia z ostatnich lat w kontaktach z kompozytorem mają jeszcze nieco inny wymiar, bardziej osobisty. Mój syn Wojtek, który jest kompozytorem, został zwycięzcą międzynarodowego konkursu „Arboretum” im. Krzysztofa Pendereckiego. Z ok. 110 partytur z całego świata jego kompozycja wygrała i z rąk kompozytora odebrał I nagrodę oraz nagrodę publiczności. W 2017 roku, wraz z Chopin University Big Band, zostaliśmy zaproszeni przez dyr. Adama Balasa do Lusławic na specjalne wydarzenie z okazji urodzin Pani Elżbiety Pendereckiej. Wraz z Dorotą Miśkiewicz, Sławkiem Uniatowskim oraz Markiem Napiórkowskim, wykonaliśmy specjalny rozrywkowo-jazzowy koncert na cześć jubilatki. Sporym zaskoczeniem dla Państwa Pendereckich było to, że zobaczyli mnie w roli bandleadera big bandu, a byli przyzwyczajeni raczej do mojej roli kotlisty w Sinfonii Varsovii. Po koncercie, idąc na przyjęcie z Profesorem i jego żoną, Penderecki stwierdził, że właśnie ta muzyka, czyli jazz, teraz go interesuje, dodał: „A klasyka, Panie Piotrze, jest już passé”. Taki oto obraz kompozytora, dyrektora, człowieka zapamiętam na zawsze.
Piotr Kostrzewa